Healer

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3.

     Tym razem kilka słów ode mnie już na początku, by poprosić Was o przeczytanie tego do końca, ok? Chciałabym kilka spraw trochę wam rozjaśnić, bo zdaję sobie sprawę z tego, że może jeszcze tego nie widać, ale będzie poruszanych ileś tam wątków naraz - część będzie się mieszać, część nie. Dlatego w zakładce "O opowiadaniu" powoli przedstawiam świat i bohaterów, byście w dowolnej chwili mogli ogarnąć brakujące w głowie elementy. Ułatwi to Wam, w razie takiej potrzeby, lekturę. Kolejny problem leży w tym, że nie umiem napisać krótszego rozdziału. Drugi wpis był mniejszy objętościowo, a mnie nadal wydaje się, że wiele mu brakuje do tego, by uznać go za dobrego, więc wracam do pisania rozdziałów o długości, która mi odpowiada. 
Dziękuję za wszystkie komentarze i obserwujących.
_______________________

     Zegar nie wybił jeszcze godziny trzeciej nad ranem, gdy ciszę w apartamencie przerwał nagły dźwięk telefonu. Mężczyzna nie spieszył się z odbiorem połączenia, nie musiał. Powoli upił kolejny łyk wina z kieliszka, po czym niedbale nacisnął zieloną słuchawkę i przełączył na tryb głośnomówiący.
     - Witam, panie Green - z głośnika popłynął idealnie czysty dźwięk, zdradzający zdenerwowanie dzwoniącego. - Mam nadzieję, że nie kontaktuję się zbyt późno, a może raczej za wcze...
     - Zamknij się. - Mężczyzna gwałtownie odstawił kieliszek na blat, a na szklanej powierzchni pojawiły się pęknięcia. - Obiecałeś profesjonalne wykonanie roboty za mniejsze, niż on, pieniądze. "Jest nas więcej" - to twoje słowa. A teraz oni dostali to, czego chcieli. - Mężczyzna uderzył dłonią o blat, chcąc rozładować gromadzącą się w nim agresję. Potrzebował zawartości teczki bardziej, niż tlenu. Ten niewielki pakunek był jego ostatnią kartą przetargu, a teraz stracił także i tę okazję. - Healer. Miałem się nim nie przejmować, tymczasem to on - w przeciwieństwie do ciebie - wykonał zadanie. 
 - Przepraszam, panie Green, to więce...
    - Owszem, więcej się nie powtórzy. Rezygnuję z waszych usług - odpowiedział mężczyzna, naciskając czerwoną słuchawkę. Nie miał skrupułów, ani wyrzutów sumienia - nie dostał tego, czego chciał, ale to powinno się wkrótce zmienić. Skoro Healer jest taki dobry, to niech mu pokaże, co potrafi.

***

     Alice nie pamiętała uśmiechu własnej matki. Jej twarzy, zapachu, głosu. W jej wspomnieniach przewijała się jako duch - zjawa o tysiącach postaci, wyniszczona przez chorobę. Dziewczyna całe życie żałowała, że nie zachowała żadnego zdjęcia, na którym mogłaby zobaczyć jej wizerunek, a nie miała serca, by błagać o takowe tatę. Nawet po piętnastu latach, w rodzinie Moore'ów śmierć była tematem tabu.
     Alice wychowała się więc bez matki, ale z ojcem i tuzinami jego podopiecznych - dawnymi przestępcami, którym Severus Moore otwierał drogę do normalnego życia.
     Podziwiała ojca, który z zawodu stał się prawnikiem, a z zamiłowania - właścicielem kawiarenki. W każdym człowieku potrafił odkryć dobro, mimo że sam nie sprawiał wrażenia sympatycznego. Wszystko to działo się właśnie na panelach jego własnego lokalu. Rabusie, chuligani, oszuści zamieniali się w grzecznych i ułożonych kelnerów, a wszystko to pod surowym spojrzeniem Severusa.
     Alice z kolei zajmowała się umilaniem im czasu wolnego. Zasiadając do jednego stołu z kolejnymi mężczyznami, odkrywała coraz to nowsze sposoby radzenia sobie w sytuacjach, których nie pokazałaby jej nawet najlepsza szkoła. Zamek w drzwiach staje ci na przeszkodzie? Nic prostrzego! Wezwij wujcia Garla, chwyć wsuwkę i do roboty - trzy godziny mozolnej nauki, by w końcu nawet najlepsza kłódka stanęła otworem. Zapomniałeś kodu do sejfu? Wujek Albert do usług - w tydzień nauczy cię, jak przy pomocy stetoskopu otworzyć nawet opancerzoną skrytkę. W zamian Alice pokazywała im, jak zapleść różne rodzaje warkoczy, mimo że nie wszyscy byli tak pojętni, jak ona, a nauka ciągnęła się w nieskończoność - efekty były olśniewające - przez kolejny rok miała czesanie lalek z głowy.
     Wkrótce jej ojciec zaczął się starzeć, częściej poświęcać profesjonalnemu parzeniu kawy, niż ratowaniu opryszków z opresji. Dobrowolnie odszedł z elity prawniczej i założył niewielką kancelarię w pokoju tuż obok sali kawiarni. Nie musiał przejmować się dodatkowymi opłatami - dom, na którego parterze mieściły się obie placówki, należał do niego od wielu lat. Można więc powiedzieć, że z pracy do domu miał niedaleko - mieszkanie, w którym ulokował się z córką, mieściło się dosłownie piętro wyżej. Było małe, ale przytulne. Idealne dla samotnego ojca z dzieckiem.
     Kiedy Alice ukończyła dwanaście lat, zaczęły dziać się z nią dziwne rzeczy. Wszystko rozpoczęło się, gdy początkujący dziennikarz, dwudziestoczteroletni Michael Green, pojawił się na wizji po raz pierwszy. Siedziała i słuchała, chłonąc każde jego słowo. Nikt, pewnie nawet on sam, nie pamiętał już tej niewielkiej historii, ale Alice nie była nikim. Zawsze, gdy zdarzało się coś złego, powtarzała sobie tamte słowa. Może świat nie chce jeszcze nas, dziennikarzy, ale mogę obiecać, że będziemy relacjonować to dla państwa na bieżąco.
     Wypowiedzenie tego w dwa lata po zakończeniu rewolucji medialnej było oznaką niezwykłej odwagi. Szczególnie w ustach takiego młodzieńca, jak pan Green. Z kolei Alice od tego czasu interesowała się wszystkim, co było z nim związane. Oglądała jego programy, przeczytała każdy, nawet najmniejszy artykuł podpisany jego nazwiskiem. Wbrew wszelkim pozorom, to nie była obsesja - ciekawość zamieniła się w młodzieńczą fascynację, która dodała skrzydeł jej marzeniom.
     Te spełniły się, gdy wręczono jej dyplom ukończenia pierwszego w Panama Eye uniwersytetu z wydziałem dziennikarstwa. Miała ambicje i zamierzała je spełnić, ale w swoim czasie. Dlatego zamiast ubiegania się o staż w najlepszych stacjach telewizyjnych (niekoniecznie posiadała odpowiednie wyniki w nauce, by się tam dostać), los zaprowadził ją ku drzwiom niewielkiego portalu informacyjnego, którego szyld na kilometr świecił żółtym napisem "Today".
     W ten sposób Alice została redaktorem niższej (co nie znaczy, że mniej ważnej) rangi. Na początku odpowiadała jej ta praca - wynagrodzenie było wystarczające, dzień upływał jej w miłej atmosferze lub na poszukiwaniu nowinek. Jednak szybko zdała sobie sprawę z tego, że zdobywanie doświadczenia było nudniejsze, niż przypuszczała i coraz częściej przyłapywała się na swojego rodzaju rozmarzeniu. Mimo to wykonywała powierzone jej zadania z entuzjazmem i energią, której mógłby pozazdrościć jej sam Michael Green.
     - Długo masz jeszcze zamiar szczypać się z tą kanapką? - zapytał Wujaszek, najlepszy przyjaciel jej ojca, pracujący w kawiarence na stały etat i traktowany jak członek rodziny. Uśmiechnął się i usiadł koło niej, na sofie ustawionej w samym kącie kawiarni. Jeśli Alice akurat nie jadła śniadania z ojcem w mieszkaniu, to przysiadała tylko w tym konkretnym miejscu.
     - Długo...? - Alice obróciła się w stronę zegara i prawie zakrztusiła przeżutym do maksimum kęsem kanapki. Dziewczyna nigdy się nie spóźniała, a nawet jeśli, to nie pamiętała kiedy zdarzyło jej się to po raz ostatni. 
     Wstała i dwoma szusami pokonała drogę dzielącą ją do wieszaka. Chwyciła torbę, kapelusz z szerokim rondem i skórzaną kurtkę, po czym wybiegła, gnając co sił w nogach na przystanek autobusowy. Miała mniej niż minutę, by dotrzeć do celu, a później w try migach musiała dostać się do Center Apartaments i zmusić Olivię Forest do wywiadu. Kiedy wczoraj przedstawiła szefowi zdobyty materiał, uznał go za niewystarczający i kazał wrócić po coś mocniejszego - to właśnie zamierzała zrobić.
     Była jeszcze kawałek od przystanku, gdy na specjalnie wydzielony pas wjechał autobus. Nie sądziła, że jest w stanie to zrobić, ale przyspieszyła jeszcze bardziej i chwilkę później dosłownie wpadła do pojazdu, na ułamek sekundy przed zamknięciem drzwi. Zbliżyła dowód osobisty do czytnika, a gdy usłyszała ciche piknięcie zajęła ostatnie wolne siedzenie.
     Nie lubiła komunikacji miejskiej za jej zrobotyzowanie. Autobusy, tramwaje, metro - wszystko działało na zasadzie zaprogramowania. Za kierownicą nie zasiadali więc prawdziwi kierowcy, skłonni zaczekać chwilę na biegnącego pasażera, czy wsiadającą staruszkę, a komputer - niewielki zestaw umieszczony z tyłu każdego pojazdu i skrzętnie zabezpieczony przed niepożądaną działalnością osób trzecich.
     Alice wyciągnęła słuchawki i włożyła je do uszu. Po chwili popłynęła przez nie piosenka, którą po raz pierwszy usłyszała jeszcze za życia matki. W jej domu nieczęsto ukazywało się kult dla technologii - ojciec wychował ją na muzyce z początków dwudziestego pierwszego wieku, książkach satyrystycznych (modnych dekady temu, gdy na chwilę powróciła fascynacja oświeceniem) i zupce chińskiej, która pojawiała się, gdy obojgu brakowało czasu na przygotowanie porządnego posiłku.

When a man loves a woman
Can't keep his mind on nothin' else
He'd trade the world
 for a good thing he's found
If she is bad he can't see it
She can do no wrong
Turn his back on his best friend
If he puts her down*

     Miała wrażenie, że autobus buja się w rytm piosenki, a mijające go auta zwalniają, by stworzyć swojego rodzaju harmonię... i wtedy to poczuła. Jej szósty zmysł, jak zwykł nazywać go Wujaszek, odezwał się w postaci nieprzyjemnego uczucia chłodu na całym ciele. Nie dała jednak niczego po sobie poznać i dalej wpatrywała się w mijane budynki.
     Zawsze, gdy ktoś ją obserwował albo chociaż spojrzał na nią na dłużej, ona o tym wiedziała. Objawiało się to właśnie nieprzyjemnym uczuciem chłodu i - jak dowiodły liczne doświadczenia przeprowadzone z Wujaszkiem - nigdy nie było to mylne zjawisko. Alice jednak przyzwyczaiła się do tego, bo na ulicy była dość charakterystyczną postacią, wyróżniającą się chociażby kolorem włosów. Ile naturalnych rudzielców krążyło jeszcze po ulicach Panama Eye? Łatwiej byłoby już znaleźć blondynki i blondynów, a ich też nie było za wielu.
     Kiedy autobus zaczął zbliżać się do odpowiedniego przystanku, wstała i wcisnęła okrągły przycisk o czerwonej barwie, umieszczony na framudze oszklonych drzwi. Zmusiło to pojazd do zjechania na boczny pas, a potem zatrzymania w wyznaczonym do tego miejscu. Alice wysiadła i szybkim krokiem ruszyła bulwarem prowadzącym do głównej ulicy, przy której mieścił się apartamentowiec, ale nieprzyjemne uczucie wciąż nie minęło.


     Healer był nieźle poobijany, ale nawet nie próbował narzekać, gdy z samego rana zadzwoniła do niego Madame i przekazała wiadomość o nowym zadaniu. Po siłowaniu się z Grubaskiem, który dosłownie przygniótł go do torów, nie miał ochoty na nic, a mimo to z zainteresowaniem wysłuchał, co Rita miała mu do powiedzenia. Był zdziwiony, gdy okazało się, że po dwóch tygodniach bez odzewu, nagle dostaje zlecenia dwa dni pod rząd. W dodatku jedno o wiele lepiej płatne od drugiego. Zastanawiało go tylko, kto byłby na tyle zdesperowany, by zapłacić kilka tysięcy dolarów za odnalezienie kobiety.
     Co prawda informacje, które zleceniodawca podał na jej temat były zdawkowe, ale i tak Madame nieźle sobie poradziła. W pół godziny znalazla trzy pasujące do opisu kobiety, jednocześnie zameldowane w okręgu Panama Eye - z czego tylko jedna mieszkała w samym mieście i to od niej Healer postanowił zacząć swoją pracę.
     Poprosił Madame o prześledzenie jej dowodu osobistego, a sam zakradł się wcześnie rano do budynku naprzeciwko jej mieszkania i czekał, obserwując przez liczne okna życie kobiety. To nie wyglądało raczej zbyt fascynująco - obudziła się o siódmej, a po piętnastu minutach pojawiła w kawiarence mieszczącej się piętro pod mieszkaniem. Tam spędziła kolejne pół godziny, jedząc śniadanie.
     Healer odpuścił sobie dalsze patrzenie na znikającą powoli kanapkę i na spokojnie przeszedł się na przystanek. Potrzebował tylko zbliżyć się do niejakiej Alicedei Moore na tyle, by zdobyć próbkę do badania DNA - włos, choć najlepsza byłaby ślina lub kawałek paznokcia - a gdzie można zdobyć lepszą na to okazję, niż w transporcie miejskim? 
     Problem polegał jednak na tym, że dziewczyna miała kapelusz, który z tyłu okalał jej głowę, nie dając nawet najmniejszego dostępu do włosów. Nie było mowy, aby ryzykować zdemaskowaniem (albo zapytaniem wprost "mogłabyś, proszę, plunąć do tej probówki?"), dlatego Healer siedział dalej na samym końcu autobusu i czekał, aż natrafi się sprzyjająca okazja. 
     Takowa jednak nie nadeszła, a idąc za Alicedeą po ruchliwym bulwarze, zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić. Był środek listopada i mimo że rzeczywiście nie nadeszły jeszcze mrozy, temperatura opadła i zbliżała się do szesnastu stopni. Healer, który pod swoją roboczą kurtką miał jedynie podkoszulek, zaczynał odczuwać skutki dłuższego przebywania na dworze, czego nie można była powiedzieć o śledzonej przez niego kobiecie. Szła w krótkich dżinsowych spodenkach i czarnej kurtce, chyba skórzanej. Beżowy kapelusz współgrał kolorystycznie z zabudowanymi butami na grubym, dość wysokim obcasie, a przewieszona przez ramię torba z daleka odznaczała się swoją czerwienią. Wyglądała jak postać z powieści sensacyjnej, podczas gdy ubranego na czarno (od stóp do :-) głów, przez bieliznę) Healera, wyciągniętoby raczej z dramatu.
     - Starzejesz się - odezwała się Madame, która przez kamerę w okularach Davida, miała teraz wyświetlane na ekranie wszystko to, co chłopak sam widział.
     - Dlaczego?
     - Wygląda jakby wiedziała, że za nią idziesz.
 Healer obrzucił dziewczynę uważnym spojrzeniem. Szła co najmniej kilka osób przed nim i David miał spory problem, by zauważyć jej zachowanie. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że rzeczywiście - od czasu do czasu oglądała się przez ramię, a gdy mijała wystawy sklepowe, patrzyła w nie, jakby chciała ujrzeć swojego prześladowcę.
      - To co proponujesz? - odezwał się Healer. - Odpuścić na razie?
     - Nie mamy na to czasu. Zabierz jej torbę. Dziewczyny zazwyczaj noszą w tym jakąś szczotkę, czy coś takiego.
     - Jak mam jej to zabrać, skoro coś podejrzewa? Raczej przydałoby się to zrobić dyskretnie, by nie wezwała policji, prawda?
      - Wierzę w ciebie - odparła Madame, a jej głos jeszcze nigdy nie był tak słodki. - Bo kto, jak nie ty, da sobie radę?
     David przeczesał dłonią gęste włosy, jakby zastanawiał się, czy rzeczywiście chce latać za Alicedeą po całym mieście - bo tak by to wyglądało, gdyby jednak nie dobrał jej się do torby. Nie, zdecydowanie nie miał na to ochoty.
     Westchnął głęboko i przyspieszył. Na głowę założył kaptur, szkła pokryły się przyciemnianą warstwą, a po chwili pociągnął zamek błyskawiczny kurtki w górę. Zamierzał załatwić sprawę torby, zanim dziewczyna dojdzie do końca ulicy. Prawie skoczył jak dziecko, gdy ujrzał ku temu nadażającą się okazję.
     Kiedy był młodszy, nazywano go genialnym dzieckiem. Zawsze zauważał rzeczy, które umykały innym. Miał też świetną pamięć, zmysł przestrzenny i stalową koncentrację. Tak jak teraz - wystarczyło zauważyć kilka rzeczy, wyliczyć idealne zestawienie i wykorzystać nabytą precyzję do zrealizowania swojego celu.
     Przeszedł jeszcze kilka kroków i mocno kopnął leżącą na ulicy puszkę. Ta łukiem poleciała kilka metrów i wylądowała idealnie między szprychami przejeżdżającego nieopodal roweru. Mężczyzna, który nagle stracił panowanie nad pojazdem, starał się je odzyskać - na próżno. Wjechał prosto w belkę podtrzymującą kosze z owocami, które ustawiono przed wejściem do sklepu spożywczego. W efekcie końcowym po ulicy rozsypały się masy jabłek, pomarańczy i mandarynek, rowerzysta wylądował na szczątkach drewnianych koszy, a zdenerwowana właścicielka wybiegła na zewnątrz i obrzuciła go takim spojrzeniem, jakby zamierzała zabić go nim na miejscu.
    Kilka osób zaczęło zbierać owoce, chcąc pomóc wyraźnie starszawej kobiecinie w ogarnięciu jej towaru, a wśród nich znaleźli się też Alice i - oczywiście - Healer, który wykorzystał sytuację, by zbliżyć się do rudej. Nie minęło wiele czasu, a torba całkowicie przestała interesować dziewczynę. Leżała kilkanaście centymetrów od niej, ale nikt, poza Healerem, nie zwracał na nią uwagi.
     David, jak gdyby nigdy nic, podszedł i założył ją sobie na ramię. Dużo ryzykował, bo robił to dosłownie za plecami dziewczyny, ale zmusił się do powolnego odejścia, a nie - jak zrobiłby to podrzędny rabuś - uciekania. Zniknął w najbliższej uliczce i, jak podpowiedziała mu to Madame, odszukał zielone drzwi, prowadzące do łazienki mieszczącej się obok restauracji.
     Wszedł do środka, ale okazało się, że trafił do przedsionka, w którym nie było dosłownie nic, poza starym mopem. Otworzył więc kolejne drzwi, za którymi kryły się dwa zestawy umywalka-lustro. Podszedł do jednego z nich, wyrzucił zawartość torby do zlewu i dokładnie zaczął wszystko przeglądać. Nie znalazł szczotki, ale nadzieja wciąż pozostawała, gdy wśród sterty notesów odnalazła się kosmetyczka.
     - Ha! Znalazłam cię! - Nagle w drzwiach stanęła Alicedea. Miała uśmiech na ustach, jakby dorwała niesfornego psiaka, a nie złodzieja jej własności. - Dzwonię na policję - oznajmiła znikając za drzwiami, a Healer z rozbawieniem obserwował przez półprzezroczyste drzwi, jak dziewczyna na podłużną, pionową klamkę zakłada mopa, sądząc, że powstrzyma go to od otworzenia sobie wyjścia.
     Sytuacja nagle nieznacznie się skomplikowała, ale nie ma tego złego, co by na improwizację nie wyszło.
____________________
W tym rozdziale trochę mniej było Healera, by mniej więcej wyrównać proporcje po ostatnim wpisie. Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam trochę postać Alice. Tak na marginesie, gdybyśmy "Healer" chcieli przełożyć na język polski, byłby to "Uzdrowiciel".
Minoo

*Michael Bolton "When a man loves a woman"

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 2.

    Kawa, którą przed chwilą pochłonął, postawiłaby na nogi nawet trupa. Mimo to nie był w stanie powstrzymać kolejnego ziewnięcia i nasilającego się uczucia zmęczenia. Trzydzieści godzin ciągłej pracy robiło swoje. Nawet on - detektyw Omus Rebu - nie był w stanie dłużej udawać, że trzyma się dobrze.
    Właśnie miał wracać do domu, by wyspać się na niewygodnej kanapie, gdy otrzymał telefon. Morderstwo. Mężczyzna wyrzucony z wagonu pędzącego wiaduktem pociągu. Zwłoki roztrzaskane na skalistym podłożu, po rekordowym locie z wysokości pięćdziesięciu pięciu metrów.
     Rebu nie miałby z tą sprawą nic wspólnego, gdyby nie fakt, że w portfelu mężczyzny znaleziono niewielką karteczkę z informacją na wagę złota - adres e-mail jednego z bardziej poszukiwanych nocnych kurierów - Healera.
     Detektyw zajmował się jego sprawą od pięciu lat i  nie miał zamiaru poddawać. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by zawiodły go jego zdolności i w tym przypadku także nie będzie inaczej. Healerowi pomagała tylko odrobina szczęścia, ale on - Omus - był cierpliwy i zamierzał w pełni wykorzystać swoje doświadczenie.
     - Hej, ty - zaczepił jednego z przechodzących policjantów. - Zatrzymajcie to w tajemnicy przed mediami - powiedział, machając saszetką na dowody, w której znajdował się skrawek papieru. - Nie wiadomo wam nic o Healerze, jasne?
      - Nie ma sprawy, panie Rebu.

***

     Dzień wcześniej
       
     Pociąg wjechał na stację z dokładnie trzynastosekundowym opóźnieniem. Healer zanotował to, jako kolejną irytującą informację, otrzymaną tego dnia od Madame. Nieraz zastanawiał się, czy w słuchawce tej nie zamontowano przycisku regulowania głośności, ale niestety - niczego takiego nie znalazł.
     Drzwi otworzyły się, a z wagonu wychodziły kolejne osoby. Potrzebował odnaleźć Sarameya Robertsona, czterdziestojednoletniego przekaźnika towaru. Nie był do końca pewien, czy mężczyzna jest zleceniodawcą we własnej osobie (klientem), czy raczej jego celem, ale jedno było pewne - ludzie z SS Guard też na niego czekali.
     Nagle Healer go zauważył - wychodził jako ostatni, przestraszony i niepewny. David nacisnął przycisk po prawej stronie oprawek, a szkła okularów osłoniła kolejna warstwa - tym razem przyciemniana, co uniemożliwiało innym ujrzenie jego oczu. Chłopak razem z pozostałymi pasażerami ruszył w stronę wejścia do pociągu, zatrzymując się tylko na chwilę.
     - Jestem Healer - powiedział, łapiąc mężczyznę za ramię, by mu się nie opierał i wciągnął go z powrotem do wagonu. Chłopak nie potrzebował przebrań, by dotrzeć do ludzi, którzy byli mu potrzebni. W pewnych środowiskach był dość znaną postacią.
     Pociąg ruszył, a David rozglądnął się dyskretnie na boki. Ku jemu niezadowoleniu okazało się, że nie byli sami. Dwa metry na lewo, przy siedzeniach, czaili się ludzie SS Guard - już nie trzech, a pięciu. Sytuacja się trochę skomplikowała.
     - Rita - odezwał się chłopak. - Jak sytuacja na następnej stacji?
     Healer mówił tak do Madame, gdy chwilowo okazywanie szacunku nie zajmowało ważniejszego miejsca w jego egzystencji. Nigdy nie udało mu się namówić kobiety, by zdradziła mu swoje imię, więc wymyślił jej własne. Używał go, a Madame nie protestowała, więc takie ono pozostało.
     - Nie robiłabym sobie nadziei na twoim miejscu. Mamy ich... jeden, dwa, trzy... siedem... Będzie ich tak z dziesięciu - odpowiedziała Madame, spoglądając na ekrany wyświetlające widok z kamer na stacji Rond Panama. - W tym ich szef. Nie sądziłam, że pofatyguje się z twojego powodu. Chyba awansowałeś.
     Healer westchnął głęboko, jednocześnie pilnując, by Saramey nie spojrzał w jego stronę. Był zbyt blisko, mógł zobaczyć więcej, nić powinien, a na to David nie mógł sobie pozwolić. Trzymał go więc przed sobą, przodem do drzwi.
     - Przydałaby mi się niewielka pomoc - powiedział chłopak, ściszając głos.
    - Słucham? - Saramey już chciał się odwrócić, pewny, że to do niego zwracał się Healer, ale chłopak zbył go machnięciem ręki, odwracając go z powrotem w stronę wyjścia.
     - Patrz i ucz się - odpowiedziała Madame, a pociąg gwałtownie się zatrzymał. Ludzie polecieli jeden na drugiego, po ziemi poturlały się jabłka z upuszczonej reklamówki, dało się też usłyszeć kilka przekleństw.
      Nawet David zachwiał się, próbując jednocześnie przytrzymać Sarameya za kołnierz marynarki. Mocno obił sobie przy tym nadgarstek, gdy okazało się, że stalowa rura nie jest najlepszą podporą dla siedemdziesięciu ośmiu kilo ciała.
     - Zabierajcie się stamtąd - powiedziała Madame, która ze szczerą przyjemnością oglądała na ekranie zamieszanie, które sama rozpoczęła. - Za chwilę otworzę wam drogę.
     Healer spojrzał na Sarameya, który kulił się pod szybką oddzielającą siedzenie dla niepełnosprawnych od reszty pociągu, a następnie na ludzi SS Guard, którzy zdezorientowani meldowali coś przez słuchawki i starali się pomóc kolegom, którzy nie mieli na tyle czasu (a może rozumu), by chwycić się za poręcz. Zdecydowanie nie podobała mu się wizja uciekania tunelem metra z tchórzliwym Sarameyem u boku.
     - Wstawaj - powiedział David, wyciągając rękę w stronę mężczyzny. Ten bardzo chętnie skorzystał z pomocy, ale wiedział już, że Healer nie życzy sobie, by na niego patrzeć, więc ponownie odwrócił się w stronę drzwi. - Gdy policzę do trzech, skacz. - Oświetlenie w składzie zapalało i gasło w nieregularnych odstępach czasowych, utrudniając Healerowi widok. - Raz... dwa... trzy.
     Drzwi, przed którymi stali, otworzyły się, ale spanikowany Saramey nie zrobił ani kroku. David niemalże wypchnął go z wagonu, a ludziom SS Guard droga zamknęła się tuż przed nosami. Wyraz ich twarzy był dla chłopaka wspaniałym widokiem.
     Healer zdawał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazł. Nie miał jednak czasu na przemyślenie, którą drogą bezpieczniej będzie się ewakuować. Pobiegł więc w lewo, upewniając się, że mężczyzna podąża tuż za nim.
     - Proszę podać teczkę, muszę zweryfikować prawdziwość przekazywanych pieniędzy - powiedział, popędzając Robertsona.
     - Nie - odpowiedział Saramey, a to zaskoczyło Davida. Spodziewał się, że raczej najłatwiejszą częścią będzie dostanie towaru, tymczasem pojawił mu się kolejny problem. - Nie jestem głupi - dodał mężczyzna, jednocześnie potykając się o tory. Healer uznał to za doskonały akompaniament do jego wypowiedzi, ale nie odezwał się ani słowem i pomógł Sarameyowi wstać. - Wiem, kto cię przysłał. JJ Corporation mają wystarczające środki, by wysłać mnie do Europy. Tu nie jestem bezpieczny i nie oddam ci tego, dopóki nie zapewnicie mi ochrony i wyjazdu - wyrzucił na jednym wydechu Saramey, dostarczając Healerowi informacji której nie posiadał, a okazała się ona ciekawym fantem. Nie spodziewał się, że pracuje dla takich szych w świecie biznesu.
     - Czy ja wyglądam ci na biuro podróży? - odparł David. - Przyszedłem, żeby przejąć towar, a nie zajmować się twoim interesem. W przeciwieństwie do tych gości - dodał, wskazując za siebie. Już przed chwilą usłyszał drzwięk otwieranych drzwi (ktoś odkrył magię przycisku "otworzyć w sytuacji awaryjnej"), a teraz, w światłach pociągu, dało się rozróżnić męskie sylwetki. Saramey mocniej przycisnął do siebie teczkę, ale nie wyglądał na wystarczająco przekonanego, by mu ją oddać.
     - Rita, trochę tu za jasno - powiedział, a po chwili pociąg z cichym sapnięciem zniknął z pola widzenia, cofając się w zabójczym tempie.
     W jednej sekundzie w tunelu zapadły egipskie ciemności. Gdyby nie opcja noktowizora w okularach, nawet Healer nie dałby sobie rady w zaistniałej sytuacji. Postanowił jednak w pełni ją wykorzystać - gdy ludzie SS Guard dopiero dobierali się do swoich latarek, on już odstawił Sarameya we wnękę wyjścia awaryjnego i zaszedł ich od tyłu.
     Uderzenie w okolice karku i jeden z pięciu ląduje na ziemi nieprzytomny. Drugi to już czysta formalność. Z trzecim pojawiają się problemy, bo stoi ramię w ramię z czwartym. Zaskoczony David zgarnia cioś prosto w szczękę.
     - Healer, kolejny pociąg nadjedzie za półtorej minuty - poinformowała go Madame, ale chłopak nie zebrał się na odpowiedź. Wierzchem dłoni starł krew, która zebrała się w kąciku ust i powalił na ziemię przedostatniego wroga.
    Nienawidził takich sytuacji. Wolał wykorzystać nabytą wiedzę i umiejętności do cichego załatwienia sprawy. Podchodził, uderzał w punkt Z i miał spokój - przeciwnik uśpiony na pół godziny. Bójki kłóciły się z jego egzystencją.
     - Pięćdziesiąt sekund.
    Przed Healerem do walki ustawił się - a to niespodzianka! - Grubasek. Wyglądał na zdeterminowanego, by dać mu nauczkę, ale David nie należał do osób strachliwych - szczególnie, gdy stała przed nim istna wieża tłuszczu.
     Grubasek zasarżował niczym prawdziwy rumak i rzucił się przed siebie, jakby samym swoim jestestwem chciał wygrać nad chłopakiem. Healer nie musiał się jednak specjalnie wysilać - w najzwyklejszy sposób ominął Grubaska, a gdy znalazł się za jego plecami, posłał uderzenie w punkt Z - kark - spodziewając się świętego spokoju na wystarczająco długo, by dokończyć zadanie.
      - Czterdzieści sekund.
     Jednak na Grubasku nie zrobiło to wrażenia. Wydawał się wręcz bardziej zachęcony do działania, niż wcześniej. Chwycił Healera w pasie i rzucił nim, niczym szmacianą lalką. David upadł na pas ubitej ziemi, który oddzielał tory od drogi ewakuacyjnej. Szybko się jednak podniósł i, nie zbaczając na przeszywający ból pleców, ruszył w stronę Grubaska z uniesionymi w górę rękami.
     - Okej, okej. Dokończymy to później, dobrze? Teraz pomóż mi ich przenieść na bok - powiedział, wskazując leżące na torach bezwładne ciała mężczyzn. Nonszalanckim ruchem zrzucił dwóch z nich na ziemię, a następnie trzeciego odciągnął od torowiska. Sięgał do czwartego, gdy zatoczył się pod wpływem potężnego uderzenia w brzuch.
     - Dwadzieścia sekund. I nie zbij okularów, bo nie mam innych, które mogłabym ci dać.

     Saramey od jakiegoś czasu wyglądał zza rogu, by ogarnąć się w zaistniałej sytuacji. Było jednak zbyt ciemno, by mógł ujrzeć chociaż własną rękę, nie wspominając o mężczyznach na oddalonych o trzy metry torach.
     Nagle ciemności rozproszyły się pod wpływem światła z reflektora nadjeżdżającego składu. Pociąg był bardzo blisko, wyjechał już zza zakrętu i pędził po prostej na... Saramey nie był w stanie dopatrzeć się szczegółów. Był pewien jednego - ktoś leżał na torach, a koniec jego dni zbliżał się nieubłaganie.

     Alice wróciła do domu dopiero wieczorem. Musiała napisać wstępny zarys artykułu i zweryfikować, czy nadal nikt nie wpadł na trop tego związku. Jednak znaczną część pozostałego czasu zajęło jej wyszukiwanie informacji na temat niejakiego Healera, jednego z nocnych kurierów.
     Media przestały się nim interesować, gdy policja odmówiła jakichkolwiek wywiadów na jego temat. Zasada jest bajecznie prosta - brak nowinek oznacza brak wydarzeń. Według opinii publicznej Healer zniknął, zapadł się pod ziemię, umarł, czy wyjechał - wszystko jedno, idea była jednakowa: "jego nie ma". Dla Alice nie było jednak czegoś takiego, jak zaginiony wątek. Szczególnie od momentu, w którym dowiedziała się o nim i działalności, którą się zajmował. Niedługo potem dostała jednak wyraźny rozkaz - dość Healera, mamy ciekawsze sprawy na głowie. Więcej nie słyszała o nocnym kurierze, aż do tego dnia.
     Wyszła właśnie z budynku, wpychając niedbale przebranie do torby, gdy drogę zajechał jej sportowy samochód marki, której nie znała. Prowadzący nim mężczyzna wysiadł, wymachując w ręce kartką, na której wydrukowano zdjęcie innego mężczyzny. Kadr zbliżony został na jego twarz - widać było każdy szczegół, nawet niewielki przycisk z boku przyciemnianych okularów, czy nadruk na krawędzi daszka czapki, ale nie dało się dojrzeć rysów mężczyzny.
     Początkowo Alice nie skupiła się na tej kartce i ochoczo ruszyła w stronę mężczyzny, by porozmawiać na temat jego wychowania, ale zatrzymała się, gdy ten w szale zatrzasnął drzwiczki pojazdu i zaczął krążyć wokół niego.
     - Healer?! - krzyknął do trzymanego w ręce telefonu. - Ten Healer?! - Mimowolnie wskazał na zdjęcie. - Nie obchodzi mnie to! Żywy, czy martwy, dorwijcie tego gościa! Chcę mieć teczkę przed kolacją, rozumiecie? Musimy dostać się do jej zawartości, inaczej stracimy wpływowego klienta. Mało mnie obchodzi jakiś chłoptaś, musicie sobie z nim poradzić. Widzimy się na stacji!
      Mężczyzna wrzucił telefon na przednie siedzenie przez uchyloną szybę. Podszedł do kubła na śmieci, postukał kilka razy palcem w trzymaną kartkę, jakby fizycznie miało to zaboleć mężczyznę ze zdjęcia, po czym ze śmiechem wrzucił ją do pojemnika.
     - Healer, dobre sobie! - krzyknął do przechodzącego obok dziecka, po czym wsiadł do auta i odjechał. Gdyby nie wręcz namacalne podniesienie poziomu testosteronu w okolicy, dziewczyna uznałaby go za wariata.
     Alice wyszła zza donicy z drzewkiem ozdobnym, która posłużyła jej za kryjówkę i wyciągnęła pogniecioną kartkę z kubła. W prawym rogu była przerwana, ale główna część pozostała w prawie nienaruszonym stanie. Właśnie tę kartkę - podklejoną taśmą klejącą i wsadzoną w foliówkę - Alice przypieła pinezką do ogromnej tablicy korkowej, tuż koło plakatu Michaela Greena.
____________________
Rozdział miał być w poniedziałek, ale z braku internetu pojawia się dzisiaj. Postaram się, aby kolejny pojawił się nie za tydzień (czyli w kolejną środę), ale właśnie w poniedziałek. Zbliżają się ferie, więc wtedy dodam pewnie dwa rozdziały na tydzień, a nie jeden. Pisaliście, że boicie się, że wątek romantyczny nie przyćmił reszty. Postaram się z całych sił, by tak się nie stało.
Dziękuję za wszystkie komentarze, jest mi naprawdę bardzo miło, że ktoś to czyta.
Staram się też w miarę regularnie czytać Wasze opowiadania i blogi, ale u mnie z czasem różnie bywa xD
Minoo

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 1.

     David mocno zamachnął trzymaną w ręcę rakietką, odbijając piłkę z niewyobrażalną siłą w stronę swojej przeciwniczki. Na tej nie wywarło to jednak większego wrażenia - bez problemu posłała piłkę na przeciwną stronę.
     - Zgadzam się - chłopak mruknął pod nosem - jesteś seksowna. Tak, masz fajne ciało. Jedyny problem leży w tym, że... - objął wzrokiem postać dziewczyny. Jej białą bluzkę na krótki rękaw, żółtą spódniczkę do połowy ud - wszystko to, co składało się na jej strój do tenisa. - Czemu to tyle zakrywa?
     Przez chwilę wydawać by się mogło, że kobieta go usłyszała, bo z niezwykłą precyzją wykorzystała niefortunne ustawienie przeciwnika i posłała piłkę na drugi koniec kortu. David pognał za strzałem, w akcie desperacji nawet rzucił się za nim - bez większych efektów. Wylądował na twardej podłodze, a niejaka Yoki, słodka Azjatka, zdobyła Asa.
     Przed oczami chłopaka wyświetlił się ogromny napis FAILED, a po chwili znaczek ładowania kolejnego starcia. Jedyną wadą holookularów była ich mozolność w pracy. Co do reszty nie miał zastrzeżeń, może poza zróżnicowaniem (a właściwie jego brakiem) w grafice gier.
     David powoli wstał, a jego oczom, po drugiej stronie kortu, znów ukazała się Yoki. Jeszcze tylko jeden punkt dzielił ją od wygranej, a to, czego chłopak nienawidził bardziej od za długich tenisowych spódniczek, była porażka.
     - Dlaczego ten program nie wyszedł z opcją 'wybierz strój awatara'? - David pochylił się, szykując na odbiór serwisu. - Wybór pierwszy: bikini. Drugi... - Yoki poprowadziła piłkę na drugą stronę, a chłopak odbił ją ze stłumioną siłą. - ... strój pokojówki. Cztery... - Tym razem Azjatka nie miała skrupułów. Piłka śmignęła chłopakowi tuż obok rakietki, tym samym sprowadzając na niego woal hańby. Tak oto przegrał z dziewczyną. - ... uniformik Playboya - dokończył David, ze zrezygnowaniem pokładając się na podłodze.
     Od godziny zmagał się z niepokonaną dotąd przez niego postacią. Był cały spocony, mokre włosy poprzyklejały mu się do karku i czoła, a do tego nie był w stanie znieść własnego zapachu. Uroczo.
     Wciąż nie pozbierał się z podłogi, gdy nagle zadzwonił telefon. Nie miał żadnych wątpliwości, kto próbuje się do niego dobić. W telefonie miał zapisane tylko dwa kontakty - Madame i pobliski sklep z możliwością (dzięki Ci Boże) dostawy zakupów do domu. Ci drudzy raczej nie mieli po co do się z nim kontaktować, a dla innych jego numer pozostawał zagadką nie do rozwiązania.
     Nie było też sprawą sporną, po co takiego Madame próbowała się do niego dodzwonić - dostała kolejne zlecenie i to on, bo kto inny, musiał je wykonać. A może wcale nie musiał? Chciał, bo misja oznaczała pieniądze. Może i często brudne pieniądze, od nie do końca niewinnego zleceniodawcy, ale jak głosiło wymyślone przez niego powiedzenie: "kasa to kasa".
     Podparł się na łokciu i spróbował postawić do pionu, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. W efekcie końcowym znów wylądował na podłodze, ale w mniej komfortowej, niż wcześniej pozycji - łokcieć wbijał mu się gdzieś między żebro, a... coś. Nigdy nie był dobry z anatomii.
     - Olać to - mruknął, mając na myśli wciąż dzwoniący telefon. Wyjął rękę spod tułowia i rozmasował bolące miejsce. Nie minęła chwila, a dzwonienie ustało. W mieszkaniu znów zaległa nienaturalna cisza, która Davidowi przywodziła na myśl moment tego specyficznego zmieszania, gdy w towarzystwie ktoś powie coś nieodpowiedniego.
     Nagle ogłuszający alarm rozległ się, jakby chcąc rozsadzić mu czaszkę. W jednej sekundzie syknął z bólu i zrzucił z siebie holookulary - zrozumiał przekaz. Sięgnął po telefon i z westchnieniem zrezygnowania odebrał przychodzące połączenie.
      - Ile razy mówiłam ci, żebyś nie ignorował moich telefonów? - Madame nie dała mu czasu na powiedzenie choćby słówka, wypełniając jego pulsujące z przemęczenia uszy kolejną dawką hałasu. Najwyraźniej krzyczenie do słuchawki tym swoim słodko-gorzkim głosem stało się jej nowym hobby. - Do roboty, chłopie!
     David zaczął się denerwować, nie miał jednak zbyt wielkiego pola do popisu. Mimo to, chętnie by coś rozwalił.
     - Co znowu? - zawarczał do słuchawki, energicznie zrywając się z podłogi. Zachowywał się jak mały chłopczyk i dobrze o tym wiedział - brakowało tylko, żeby jeszcze tupnął nóżką.
     - Coś niezwykle prostego - Madame mówiła już ciszej, ale ton pozostawał niezmienny. Chłopak nieraz zastanawiał się, czy tylko on zasłużył sobie na taką torturę, jaką było jego słuchanie.
     - Kiedy?
     - Teraz. Natychmiast.
     - To niezwykle podejrzane. - David ruszył w stronę łazienki, wciąż nie do końca przekonany, czy ma ochotę się w to pakować. - Tak się składa, że jeszcze nigdy "proste" zadanie, nie było proste. Więc może trochę jaśniej, o co chodzi?
     - Spotykasz osobę, dostajesz towar, umieszczasz go w naszej skrytce... to tyle. Łatwiej być nie może. Stacja na Long Street. Natychmiast.
     Połączenie zostało przerwane, a David ze zrezygnowaniem rzucił telefon na kanapę. Odsunął się od drzwi łazienki i niemalże roześmiał, gdy zorientował się jak powłóczyste musiało być spojrzenie, którym obrzucił przeciwległą ścianę.
     Od zawsze miał takie swoje marzenie. Mała wyspa z gorącym piaskiem, domek między palmami, a wszystko to tylko dwie i pół godziny drogi od Panama Eye. Zdjęcie właśnie tej wyspy widniało na zamontowanym na długości całej ściany wyświetlaczu, przypominając mu, że jeszcze tylko trochę, a jego marzenie może się spełnić.
     Potrzebował tylko kilku miesięcy, może kilkunastu, a będzie mógł mieć to wszystko gdzieś. Misje, zadania, sytuacje wystawiające go na niebezpieczeństwa... Życie Healera nie było tak proste, jak wydawało mu się na początku.


     Long Street posiadała jedną z bardziej okupowanych stacji metra. W godzinach szczytu ilość pasażerów oczekujących na pociąg sięgała około dwudziestu procent całości ruchu w ciągu doby - bagatela dwadzieścia tysięcy osób.
     Healer zazwyczaj wolał omijać takie miejsca. Kamery, setki par oczu, patrole policji, które przynajmniej z założenia miały pilnować porządku publicznego. Pojawianie się w takich miejscach, było niemalże samobójstwem.
     Dodatkowo, czuł się tu niemal jak w szpitalu - białe kafle, którymi wyłożono i podłogę, i ściany, jaskrawe oświetlenie, niebieskie tablice informacyjne (oczywiście podświetlane) i rozmieszczone wszędzie dystrybutory płynu do dezynfekcji rąk (najnowszy wymóg służby zdrowia).
     - Kamera, zaraz koło wejścia trzeciego - Healer mruknął pod nosem. Zrobił to na tyle cicho, by jego głos dotarł wyłącznie do niewielkiego mikrofonu, zamontowanego w specjalnych, wielofunkcyjnych okularach. Oczywiście był to prezent od organizacji, dla której pracował. Ach, no tak, dopiero później raczono poinformować go, że do zwrotu po zakończeniu służby. Może jego definicja słowa "prezent", różniła się od ich.
      - Poczekaj chwilę - w słuchawce odezwał się głos Madame. Siedziała sobie gdzieś w swoim Pokoju Magika, przed ufondowanym zestawem komputerowym i czarowała, podczas gdy David odwalał brudną robotę. Ich współpraca w sumie się na tym opierała; ona wszystkim zarządzała i ratowała mu tyłek, gdy wpadał w tarapaty, a on zarabiał dla nich pieniądze. - Chwileczkę... - David usłyszał w tle odgłos szybko naciskanych klawiszy. - Droga wolna.
     Healer ruszył dalej, manewrując między podążającymi za swoimi wychowawczyniami dziećmi. Kątem oka ujrzał kolejną kamerę. Szybko chwycił za daszek czapki i zasunął go niżej na oczy.
     - Tą też się zajęłam.
     David znów się wyprostował i pewnym krokiem szedł przed siebie. Potrzebował dostać się do pociągu linii cztery, odjeżdżającego za piętnaście minut z peronu trzeciego. Robiło mu się za gorąco w skurzanej kurtce i sportowych butach, mimo że korytarze metra były klimatyzowane.
     Chłopak skręcił w stronę schodów prowadzących na odpowiedni peron, ale zwolnił w ich połowie, gdy jego uwagę przyciągnęło trzech mężczyzn, siedzących w różnych częściach przedsionka.
     Wszyscy trzej ubrani w jednakowe garnitury, z przyciemnianymi okularami na nosie i zestawem głośnomówiącym w uchu.
     Dwóch z nich wyglądało jak prawdziwi gangsterzy z telewizji - tatuaże pokrywające niemalże każdy fragment wystającego spod ubrania ciała, wysocy o atletycznych sylwetkach. Trzeci zdecydowanie od nich odstawał - był masywny, o pucołowatej twarzy dziecka. Jednak to z nim mogło być najwięcej problemów - istna przewaga masy w połączeniu ze wzrostem... kiepsko. Healer nie miał wątpliwości, że na kogoś czekają - co chwilę posyłali spojrzenia w stronę nowo przybyłych pasażerów, filtrując ich wzrokiem.
     - Jesteś pewna, że klient chciał się tutaj spotkać? - David oparł się o barierkę i wyciągnął telefon, udając, że coś na nim robi.
     - Tak, może potrzebował jakiegoś ruchliwego miejsca. Niektórzy czują się w nich bezpieczniej - głos Madame był znudzony, jakby po raz tysięczny odpowiadała na to samo pytanie. David prychnął w odpowiedzi.
     - Ile kasy? - zapytał po chwili, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, powtórzył pytanie.
     - Czemu nagle cię to interesuje? Kasa to kasa - odparła Madame, a chłopak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
     Odwrócił się w stronę mężczyzn i każdemu z osobna zrobił zdjęcie wbudowanym w okulary aparatem. Te od razu wyświetliły się na ekranie Madame, przefiltrowując twarze, ubrania i akcesoria przez bazę danych.
     - Kim oni są? Policja? - zgadywał David. - Tajni agenci? Wygląda na to, że sam pakuję się w pułapkę. Może powinnaś lepiej dobierać klientów.
     - Nie jesteś tu, aby dawać mi rady - ton Madame stał się opryskliwy. - Nie sądzę, żeby byli z policji, chyba, że tej nagle podnieśli środki. Widzisz słuchawki? Kosztują po trzysta dolarów każda. To na pewno nie jest policja, ale bez wątpienia czekają na ciebie... Albo na twój cel. To w twojej gestii leży dowiedzenie się tego.
     - Ile kasy? - powtórzył Healer.
     - Pięćset dolarów.
   - Mowy nie ma - odparł chłopak. Schował telefon do kieszeni i zawrócił, zostawiając cel, dziwnych typków i kolejną chmarę pasażerów za sobą.
      - Dlaczego?
     - Kiedy mówisz "pięćset dolarów" oznacza to, że podzielisz to po połowie. Nie będę ryzykował zdemaskowania dla tak małej sumy. Możesz sobie pomarzyć.
     - Nie tym razem. Pięć stówek na głowę.
     Healer, słysząc to, momentalnie zwolnił - rozmowa całkiem się zmieniała, gdy w grę wchodziło pół tysiąca dolarów. Minęła już prawie jedna trzecia miesiąca, a to było jego pierwsze zlecenie. Nawet jeśli nie musiał płacić rachunków, to pieniądze na życie też by się przydały. Nie wspominając nawet o skarbonce, która czekała na drobniaki i dzień, w którym David będzie mógł rozbić ją w drobny mak, a za pieniądze kupić sobie własną wyspę.
     - Nie wierzę, że to robię - odparł chłopak, znów wracając tą samą drogą. Zbiegł po schodach i usiadł na wolnym miejscu koło grubszego z mężczyzn. Wyciągnął telefon i włączył stronę reklamującą bikini.
    Już wcześniej zauważył, że owy grubasek ma słabość do kobiet - oglądał się za każdą przechodzącą obok niego przedstawicielką płci przeciwnej i wcale nie chodziło mu o oczy. A teraz niemalże ślinił się, spoglądając mu przez ramię, gdy David dogłębnie przeglądał kolejne zdjęcia półnagich kobiet.
     Grubasek, aby mieć lepszy widok, przysunął się jeszcze bliżej Healera, którego zadanie stało się niemal namacalnie proste. Dalej przesuwając zdjęcia, wyciągnął drugą rękę w stronę kieszeni marynarki mężczyzny, modląc się, aby to w niej znajdował się telefon, a gdy po chwili jego palce natrafiły na zimną, gładką powierzchnię, odetchnął z ulgą. Wyciągnął nowiuśki telefon i, trzymając go za plecami mężczyzny, zadzwonił do Madame. To pozwalało kobiecie na zdobycie jego numeru. Healer jeszcze tylko wyczyścił ostatnie wykonane połączenie, odłożył telefon do kieszeni Grubaska i odszedł w stronę peronu trzeciego.


     W tym samym czasie Madame wysłała na zdobyty numer telefonu stosownego SMS - coś o gorących kobietkach w samej bieliźnie, oczywiście z linkiem do odpowiedniej strony, który pozwalał jej na włamanie się do komórki. Kiedy Grubasek tylko w niego kliknął, na jednym z postawionych przed nią ekranów wyświetlił się pełny wgląd w jego telefon.
     Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że przeważającą liczbę połączeń mężczyzna wykonał do firmy, czymkolwiek się ona zajmowała. Także połączenia przychodzące pochodziły w większości z tamtego numeru.
     - Ciekawe dla jakiej firmy pracujesz... - szepnęła kobieta, po czym odbiła się od nogi biurka i na fotelu na kółkach przejechała na drugi koniec pomieszczenia, gdzie na szafce stało kilka telefonów komórkowych. Chwyciła jeden z nich i wykręciła numer do "firmy". Nastawiła połączenie na tryb głośnomówiący tak, by Healer też mógł wszystko słyszeć. Po zaledwie kilku sygnałach, dało się usłyszeć męski głos.
     - SS Guard, słucham?
     Kobieta się rozłączyła, nie potrzebowała więcej informacji. Wyjęła kartę z aparatu, a ta przepięknym łukiem przeleciała przez pomieszczenie i wylądowała w koszu na śmieci. Madame z powrotem podjechała do głównego panelu sterowania.
     - Kim oni są? - spytał Healer.
     - Double S Gang, ukrywają się za firmą zajmującą ochroną. Twoi poprzednicy mieli już z nimi kilka problemów, ale wydaje się, że nasze rycerzyki zmieniły zainteresowania. Można powiedzieć, że to nasza konkurencja, tylko trochę mniej... tajna.
     - Tak, czy siak. Klient będzie na peronie za dwie minuty. Teraz nie ma już odwrotu.


     Alice od trzydziestu minut siedziała pod drzwiami podziemnego wejścia do wieżowca, czekając na spóźnionego kuriera. Była na parkingu, a wokół niej niemal piętrzyły się setki sportowych aut, drogich terenówek, a nawet kilka limuzyn. Takie miejsca zawsze trochę ją przerażały, ale miała zadanie specjalne, które musiała wykonać, zanim jakikolwiek inny portal się zorientuje i ją uprzedzi.
     Miała dwadzieścia pięć lat, niedawno ukończyła studia dziennikarskie, a w jej słowniku nie istniało słowo "niemożliwe". Jak każda młoda kobieta miała swoje marzenia, ale jedno z nich wybijało się ponad inne - chciała stać się tak dobra, jak Michael Green, pracujący dla stacji telewizyjnej reporter. Był bezpośredni, kontrowersyjny, a przede wszystkim - szczery. Pokazywał prawdę i tylko prawdę, nawet jeśli nie zawsze była ona wygodna.
     Alice zerwała się na równe nogi, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się ciężarówka pocztowa. Odeszła od oszklonych drzwi i schowała się za jednym z samochodów. Kiedy dostawca zbliżył się do wejścia, pchając przed sobą specjalny wózek na paczki, Alice wyszła z kryjówki i skierowała się w stronę wejścia, starając się wyglądać jak najbardziej normalnie. Choć w sumie nawet nie musiała się wysilać - gdyby jej wieloletnim marzeniem nie było zostanie dziennikarką, pewnie dzisiaj byłaby aktorką.
     - Dzień dobry - powiedziała, lekko pochylając głowę na znak szacunku. Uśmiechała się przy tym, tym swoim specjalnym niewinnie-olśniewającym uśmiechem, który tak działał na jej ojca i, jak widać, nie tylko na niego.
     Weszła za kurierem do budynku i podeszła do windy. Wbrew wszelkim pozorom, jakie sprowadzał zewnętrzny wygląd gmachu (spiralny kształt - ostatni krzyk mody w architekturze), wewnątrz wyglądał raczej zwyczajnie. Szare skrytki pocztowe (bez panelu elektrycznego), niepodświetlane kafle na podłodze, a za drzwiami windy kolejna niespodzianka - zwykła kabina o kształcie prostopadłościanu, a nie walca. Najlepszego z tego wszystkiego było to, że Alice i tak nie byłoby stać nawet na wynajem mieszkania, nie wspominając nawet o jego kupieniu.
    - Które piętro? - usłyszała głos kuriera, wytrząsając ją z zamyślenia. Właściwie jechała na piętro dwudzieste, potrzebowała jednak okazji do zmiany stroju. Obrzuciła wózek szybkim spojrzeniem. Paczka na samej górze była oznaczona numerem 704, a to oznaczało, że taki numer posiadał apartament, do którego miała trafić. Apartament 704 znajdował się mniej więcej dwa piętra pod tym, na które Alice potrzebowała się dostać.
     - Osiemnaste - odpowiedziała z uśmiechem, poprawiając torbę na ramieniu. Odczekała chwilę, po czym uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wskazała na paczkę. - O! To moja, mogę, prawda? - spytała, ale nie czekała na odpowiedź. Chwyciła pakunek, jakby było w nim coś, na co długo czekała i posłała kolejny uśmiech do kuriera, a kiedy winda zatrzymała się na osiemnastym piętrze, wysiadła i ruszyła w stronę apartamentu 704. Kiedy tylko drzwi się za nią zamknęły, zawróciła i popchnęła drzwi prowadzące na klatkę schodową. Postawiła pakunek pod ścianą, a z torby wyjęła jedno z dwóch przebrań, które zawsze zabierała ze sobą do pracy w terenie.
     Zdjęła koszulę w kratę, którą nosiła jako swojego rodzaju kurtkę, kiedy na dworze robiło się cieplej i narzuciła na już nie taki biały podkoszulek uniform kuriera, który zdobyła jeszcze za czasów studenckich. Na spodenki wciągnęła niewygodne spodnie o szarawym odcieniu. Długie, rude włosy związała w kucyka i wcisnęła je pod czapkę z daszkiem, którą pokrywał olbrzymi napis "COURIER". Nie chciała rzucać się w oczy, więc do torby wrzuciła też swoje okulary - o czarnych, grubych oprawkach i prostokątnym kształcie okularu, które same w sobie zwracały uwagę ze względu na ich staromodny fason. Ha! Już sam fakt, że w ogóle zdecydowała się na okulary, a nie na wszechobecne soczewki, sprawiał, że w otoczeniu zazwyczaj się odznaczała.
     Chwyciła paczkę, narzuciła torbę na ramię i po schodach weszła dwa piętra w górę i stanęła przed drzwiami apartamentu 903. Automatyczny wizjer zakryła paczką, po czym nacisnęła przycisk dzwonka.
     Mieszkanie należało do aktorki Olivii Forest, wschodzącej gwiazdy seriali historycznych. Od pewnego czasu w showbiznesie krążyły plotki o jej związku z idolem tysięcy kobiet - modelem i aktorem, Joshem Winstonem. Większość osób uważało to tylko za kolejną plotkę, ale Alice już od jakiegoś czasu zajmowała się panną Forest i wiedziała, że kryje się w tym więcej prawdy, niż kłamstwa.
     - Kto tam? - domofon odebrała kobieta, zapewne Olivia, a jej głos przebiegał przez zamontowany w ścianie głośnik, umieszczony pod wizjerem - ekranem z kamerką, które razem tworzyły zestaw o wielkości małej książki. Na szczęście paczka była na tyle duża, że wszystko zakryła, a tożsamość Alice pozostawała tajemnicą.
     - Kurier - odpowiedziała dziewczyna, wyższym, niż zwykle głosem.
     - Zostaw to pod drzwiami i idź.
     - Nie mogę - szybko odparła Alice i wyjęła z kieszeni pustą, zaklejoną kopertę - sztuczkę, która już nie raz, nie dwa pomogła jej osiągnąć cel. W domu miała takich setki, wszystkie zaadresowane do jednej osoby - Rubin Ariany. - Mam tutaj list; musi zostać podpisane potwierdzenie odbioru. Jeśli teraz pani tego nie zrobi, będę zmuszona pozostawić go na poczcie - dodała dziewczyna i odczekała chwilę, a kiedy nie doczekała się odzewu odwróciła się na pięcie. Kolejny manewr, który nigdy jej nie zawiódł, gdy w grę wchodziło postępowanie ze sławami, była pewna jednego - nienawidziły pokazywania się w miejscach publicznych bardziej od pokazania się nieznajomej osobie czyhającej pod ich drzwiami. - Rozumiem. Prosimy o odbiór w ciągu siedmiu dni od jutra - zawołała, ale nie zdążyła zrobić kroku, gdy zamek w drzwiach odskoczył.
      - Proszę poczekać - Olivia uchyliła drzwi, a kiedy Alice odwróciła się, rozpoczął się kolejny etap. Niespodziewanie upuściła paczkę i kopertę, zgięła się pod imponującym kątem trzydziestu stopni i położyła rękę po lewej stronie klatki piersiowej, łapiąc się za serce. Za chwilę aktorka już była przy dziewczynie, pomagając jej się wyprostować. - Przepraszam, wszystko w porządku? Może jakoś pomóc? Dzwonić na pogotowie?
     - Nie, nie - Alice machnęła ręką przed sobą, jakby odganiała natrętną muchę. - Mam chore serce, ale to nic takiego - powiedziała sięgając do kieszeni po leki. Prawda była taka, że rzeczywiście miewała problemy, ale związane z dusznościami, a to i tak tylko w określonych warunkach, a owe pudełko, które wyjęła zawierało kapsułki właśnie na tą dolegliwość. - Gdyby była pani tak miła i przyniosła mi szklankę wody - poprosiła ruda, potrząsając przed sobą opakowaniem.
     Aktorka zniknęła wewnątrz mieszkania, a Alice ruszyła za nią. Gdzieś tam, w kuchni, Olivia stukała szklankami, podczas, gdy dziennikarka szukała jakiegokolwiek znaku obecności mężczyzny. Miała mniej niż pół minuty, a - na szczęście - pan Winston tylko jej to ułatwił. Wyjęła z torby aparat Canona w uroczym odcieniu granatowym, który dostała od Wujaszka na urodziny. Zrobiła kilka zdjęć srebrnych szpilek zaraz obok męskich butów wieczorowych. Albo panna Forest ma większą stopę, niż twierdzi albo zaprosiła kogoś na noc.
     - Tyle wystarczy? - Olivia pojawiła się w przedpokoju niosąc szklankę z wodą, a Alice szybko schowała aparat do torby i ponownie chwyciła się za serce.
     - Tak, dziękuję - popiła jedną kapsułkę i oddała szklankę aktorce. - Pani Rubin, tak? Proszę o podpis - powiedziała po chwili wyciągając z kieszeni uniformu fałszywy dokument.
    - Nie nazywam się Rubin. Nie wiesz km jestem?
    - A powinnam wiedzieć? - odparła Alice, po czym wyszła z mieszkania i pozbierała rzeczy, które upuściła. - Rzeczywiście, pomyliłam apartamenty. Przepraszam za problemy i dziękuję za pomoc.
    Dziewczyna wsiadła do windy, a gdy tylko drzwi się zamknęły, wyjęła telefon.
     - Dzień dobry, szefie. Mamy to - powiedziała, szeroko się uśmiechając.

____________________
Cześć,
cieszę się, że mogę powitać Cię na początku Twojej i mojej przygody z Healerem oraz Alice. Rozdział wydaje mi się trochę długawy, mam nadzieję, że nie zanudziłam Cię na śmierć. Jeśli jednak udało Ci się dotrzeć do tego momentu, będę wdzięczna, gdy zostawisz po sobie jakiś ślad. Co ci się podobało? A co nie? Co sądzisz o bohaterach? Komentarze bardzo motywują do pisania, ale pewnie to wiesz ;)
Do następnego,
Minoo
SZABLON AUTORSTWA JANE